Literacki romantyzm jest piękny, twórczy i inspirujący. Goethe z Faustem i Werterem, Musset z Lorenzacciem, Puszkin z Onieginem, Byron z Giaurem, Rostand z Cyranem de Bergerac. Cała gama naszych Gustawów, Henryków, Konradów, Kordianów. To wtedy powstawały nieśmiertelne archetypy nieszczęśliwych kochanków, indywidualistów wadzących się z losem/Bogiem, opozycjonistów, samotników łamiących reguły starego świata.
Romantyzm niemiecki, angielski, francuski powstawał w opozycji do reguł silnego, wolnego, bogacącego się społeczeństwa. Nasz był głosem emigrantów/wygnańców z nieistniejącego państwa. Ta różnica, ten ślad powodował, że słowo naszych romantyków posiadało mitotwórczą moc przekształcania się w mesjanistyczne fantazmaty, sarmacki infantylizm. Było też leczeniem kompleksów narodowo-religijnym wzmożeniem.
Marię Janion najbardziej interesowały cywilizacyjne i kulturotwórcze "ślady" polskiego romantyzmu, którymi jesteśmy silnie naznaczeni. Historyczne wkręcenie się w cierpiętniczą rolę niewinnej ofiary, wiecznie uwikłanej w walkę z podstępnym wrogiem. Wyrwanie się z tego zatrutego kręgu uważała Janion za warunek konieczny dla naszego cywilizacyjnego rozwoju. Wiedziała/przeczuwała, że łatwo z tym nie pójdzie, bo "duchy przeszłości" nie będą chciały się z nami rozstać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz