Wesela mają u nas swoją tradycję: ma być bogato, hucznie i z przytupem. W polskiej kulturze jednak - przynajmniej od czasów Wyspiańskiego - "weselna" polskość odbija się jak w szekspirowskim "lustrze na gościńcu".
W pierwszym "Weselu" Smarzowskiego z 2004 r. już zaaplikowano nam mocną dawkę obyczajowej hipokryzji, biznesowej zgrozy i rodzinnego nieszczęścia. Okazała się jednak niewystarczająca i reżyser powrócił po 17 latach z nowym "Weselem" 2021.
Biznesowo jesteśmy już w tym nowym "Weselu" może bogatsi, "międzynarodowi", ale mentalnie tkwimy nadal
w głębokiej zapaści. Smarzowski "jeńców nie bierze", więc mamy tu jeszcze antysemityzm i pogromy w historycznym planie czasowym oraz współczesną ksenofobię i okrucieństwo, zwłaszcza wobec obcych i zwierząt. W jakimś sensie najnowsze "Wesele" jest sumą tematów, które reżyser przedstawiał nam już w swoich poprzednich filmach: wypieranej/zakłamywanej historii ("Wołyń", "Róża"), bezprawiu ("Drogówka"), obrzędowej religijności ("Kler"), okrucieństwie ("Dom zły").
Pójście do kina na film Smarzowskiego, to jest jak wejście w dantejski krąg piekła: "Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tu wchodzicie". W "Boskiej Komedii" trzeba przejść przez piekło i czyściec, żeby dostać się do raju. Trudno nawet sobie wyobrazić, żebyśmy kiedykolwiek byli w raju oglądając filmy Smarzowskiego, ale w czyśćcu?, może kiedyś w trzecim "Weselu", za następne 20 lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz