środa, 2 grudnia 2015

Olga

Patrzę przez okno, pogoda późno jesienna, szaro, pada deszcz, wieje silny wiatr. Widzę Olgę, która powoli ale pewnie idzie na piątkowego brydża. Gra  jest jej pasją od kilkudziesięciu lat i nie wyobraża sobie bez niego życia, dlatego żadna zła pogoda czy złe samopoczucie nie są  wystarczającymi przeszkodami, żeby zrezygnowała z możliwości zagrania w brydża.

Akurat do nas ma niedaleko, kilka przecznic i jest na miejscu. Poza tym, jak mówi, ma do naszej brydżowej grupy słabość, chociaż jest to zbieranina dosyć dziwna zarówno z charakteru jak i "siły gry": ambitny i wybuchowy Mietek, eksperymentator i wizjoner Jurek, statecznie rozsądny Bolek. Okazjonalnie przychodzą też inne panie, bardzo nobliwe i światowe, rzadko,  bo mają dużo uwag "organizacyjnych" a ich częste  postulaty o ciszę i "właściwe zachowanie" są permanentnie ignorowane. W przeciwieństwie do nich, Olga akceptuje nas takimi,  jakimi jesteśmy, nie poucza, jeżeli już to dydaktycznie stosuje żart lub ironiczny komentarz, które świetnie rozładowują napięta sytuację. Wśród męskiej części brydżystów rozpowszechniła m. in. postaci "żonkila"-  zabójcy żon, i kawalera czyli chłopa, który nie bije żony.

 Lubię grać  z Olgą , jest wymagająca, ma dobrą intuicję i "wyczuwa" partnera. Nie znosi marnowania dobrej karty, nie wykorzystanych szans, bo w brydżu jest jak w życiu: jeżeli je źle zaplanujesz, źle rozegrasz,  to przegrywasz i możesz nie mieć już okazji do rewanżu. Olga pomimo swoich osiemdziesięciu kilku lat ( o czym  lubi przypominać), ma świetną pamięć i nieraz zarzuca nam "brak koncentracji".

Często wracamy razem, rozmawiamy wtedy o dzieciach i rodzinie, którą Olga kocha miłością bezwarunkową albo o ulubionych filmach, serialach,  książkach, które jednak dla Olgi są zawsze mniej ciekawe od brydża.Tak jak w bajkach,  zawsze przychodzi  moment decydujący, który wszystko zmienia w jedną lub w drugą stronę. Nie ma już Olgi, odeszła grać w brydża z niebiańskimi postaciami,  które mają nieograniczony czas i anielską cierpliwość.


                                               

sobota, 14 listopada 2015

Je suis Paris

W nocy, 13 listopada 2015 Państwo Islamskie zaatakowało Paryż, zamordowano bezbronnych ludzi, bo tak działają mordercy z ISIS. To właśnie przed nimi i takimi jak oni  uciekają do Europy, ludzie z Syrii, Iraku, Afganistanu, Erytrei, ponieważ wydaje im się, że tutaj będą bezpieczni. Ale nie będą, bo ci, przed którymi uchodzą z własnych krajów, też tutaj są i starają się po swojemu robić wszystkim piekło na ziemi, tak, żeby nikomu nie udało się przed nim uciec. Ale Demokratyczny Świat,  wolnych i solidarnych ludzi nie może i nie chce  uciekać.

piątek, 13 listopada 2015

Gęsina na św. Marcina


Listopadowe Święto Niepodległości obchodzi się od niedawna również kulinarnie: gęsią z jabłkami („Dzień Świętego Marcina dużo gęsi zarzyna”,  gęsi smalec uznawany jest za afrodyzjak),  zupa powinna być biało-czerwona, np. pomidorowa z kropką śmietany i deser też w barwach narodowych.

Nie jest to jeszcze zwyczaj bardzo rozpowszechniony, ponieważ zdarzają się  takie incydenty, jak ten nagłośniony ostatnio przez media, w którym młody patriota trzymając w ręce transparent z napisem "Nie dla Mahometa" stał w kolejce w celu konsumpcyjnym przed budką z kebabem.

Ogólnie jednak w kwestiach  jedzenia Polacy są  bardzo tolerancyjni i gościnni a nawet multikulti. Pizza, spaghetti,  sushi, hamburger, chaczapuri, falafel i wspomniany  wcześniej kebab to już właściwie polskie dania, popularniejsze w niektórych środowiskach od schabowego z kapustą. Elity eksperymentują nawet z żabimi udkami, homarami, ośmiorniczkami, co jednak nie zawsze wychodzi im na zdrowie.

Dorota Masłowska zauważyła w swoim genialnym dziele "Między nami dobrze jest", że kiedyś wszędzie była Polska i wszyscy byli Polakami. I tego należy się trzymać. Smacznego!




                                              







środa, 21 października 2015

Chopin brillant

                                                        
Chopinowski październik 2015 w Warszawie. Tłumy przed wejściem do Filharmonii Narodowej i  do Muzeum Chopina , kwiaty w kościele Św. Krzyża (tym, z sercem Chopina  "Gdzie skarb Twój, tam i serce Twoje") i przed pomnikiem w Łazienkach, są informacje jak dotrzeć do Żelazowej Woli i jak dostać się do saloniku Chopinów na Krakowskim Przedmieściu.  Relacje na żywo, ciekawe komentarze i dyskusje ekspertów w telewizji, m.in. Pawła Kowalskiego, Elżbiety Tarnawskiej, Jana Popisa, Jacka Hawryluka, rewelacyjne strony internetowe i aplikacje mobilne konkursu. Niesamowite zainteresowanie wśród widzów, słuchaczy, internautów. Chciałoby się powiedzieć: "Kultura, głupcze!"

Potężna dawka muzyki i konkursowych emocji. Po pierwszym etapie, mamy już swoich ulubieńców/faworytów: zjawiskową, subtelną Amerykankę z Singapuru Kate Liu, młodzieńczo natchnionego amerykańskiego Chińczyka z Filadelfii Erica Lu, dynamicznego i precyzyjnego Koreańczyka  Seong-Jin Cho i najlepszego (moim zdaniem) Polaka Krzysztofa Książka.

Kate Liu jest  dziełem sztuki sama w sobie, a dźwięki,  które wydobywa z fortepianu przenoszą człowieka w inny wymiar, to Chopin, ale już z jej osobowością.   Faworyci (poza jednym)  wybrali na finał Koncert e-moll. Jak większość ludzi nieznających się specjalnie na muzyce, kocham ten koncert za cudowną melodyjność, romantyczną melancholię (Larghetto) i Krakowiaka w trzeciej części.

 Do ostatniego dnia  finałowych przesłuchań konkursowych, rosły emocje i niepewność, kto może zostać zwycięzcą wśród tylu wspaniałych indywidualności: może jeszcze Kanadyjczyk Charles Richard-Hamelin, który jako jedyny z finalistów zagrał, i to jak, Koncert f-moll, albo grający jako ostatni w finale, Chińczyk z Kanady, siedemnastoletni Yike Tony Yang, cudowne dziecko tego konkursu.

Urzekająca była życzliwość, uwaga  i pomocne skupienie dyrygenta  Jacka Kaspszyka i Orkiestry Filharmonii Narodowej dla każdego z tych wybitnie utalentowanych i bardzo młodych ludzi, dla których  gra z orkiestrą nie jest jeszcze czymś zwyczajnym. Piękny Konkurs, wspaniali wykonawcy. Cho, Liu, Lu, Yang, Hamelin -  Chopin.



                                           
   Kate Liu – Polonez-fantazja As-dur op. 61 (III etap)




piątek, 18 września 2015

Oni

Są pisarze niezwykle irytujący, którzy mają do tego niezwykły, profetyczny wręcz timing. Posiadają  wyostrzony  zmysł widzenia świata, który ubrany jeszcze w ich obsesje/idiosynkrazje staje się literackim? "poszerzeniem pola walki". To oczywiście Houellebecq, który trafił swoimi  "Cząstkami elementarnymi" w rozpoczynający się kryzys liberalnych idei Zachodu. Premiera jego następnej powieści "Platforma" zbiegła się z atakami na WTC w 2001 r., a wydana w tym rok "Uległość" zaistniała we Francji w dniu zamachu na Charlie Hebdo, u nas pojawiła się teraz, w czasie wielkiej wędrówki ludów, jałowych dyskusji  i mocno spóźnionych reakcji polityków. Można nie lubić Houellebecqa  ale jego szydercza, prowokacyjna ironia działa jednak otrzeźwiająco. Wszystkie jego powieści  i on sam były przyczynkiem do zajadłych debat publicznych o "stanie świata" i pod tym względem  jest to  chyba najbardziej "dyskusyjny" pisarz naszych czasów.  Czytając "Uległość" Houellebecqa, mimo całej grozy problemu my/oni, ma się przynajmniej chwilę dystansu spowodowaną  zamierzoną przez autora  śmiesznością zaistniałych w tej powieści zdarzeń/obserwacji.
O tym jak trudno być przyzwoitym i zachować twarz w świecie bezwzględnej walki o władzę,  dominację i zachowanie status quo  pisał też kiedyś Coetzee. Problemy te przejmujące są zwłaszcza w jego  metaforycznej, wieloznacznej,  biblijno/conradowskiej powieści "Czekając na barbarzyńców", w której wysiłek etycznej/ludzkiej  postawy kończy się katastrofą.

Tego lata ukazała się też niezwykle elegancka, debiutancka powieść angielskiego dziennikarza i podróżnika Lawrence'a Osborne'a "Przebaczenie". Muszę przyznać, że urzekł mnie , plastyczny, pastelowy, zniuansowany styl Osborne'a, w którym opisuje dramatyczną historię zderzenia kultury liberalnej  Europy z tradycyjnym Wschodem. Spokojna, chłodna narracja z kryzysem osobowości i gorącym Marokiem w tle.


Postaci i wydarzenia  z tych trzech powieści nakładają mi się na oglądane od tygodni telewizyjne obrazy tułaczego exodusu zdesperowanych ludzi, gnanych nadzieją na lepsze życie. Oby  było im dane, tylko gdzie ono jest?

                           





                                                 


Uległość / Michel Houellebecq   
Wydawnictwo W.A.B. , Wrzesień 2015

Przebaczenie / Lawrence Osborne   
Wydawnictwo Znak,  Czerwiec 2015

Czekając na barbarzyńców /John Maxwell Coetzee
Wydawnictwo  Znak, 2003



czwartek, 6 sierpnia 2015

Polityka

Rys. Marek Raczkowski, gazeta.pl


Sezon letni, "ogórkowy" więc w tej mizerii  znowu będzie (pozornie) bardziej o polityce niż o kulturze, ale "sorry, taki mamy klimat". Poza tym jak mówił klasyk "wszystko jest polityką". Politycy  zaś, mają to do siebie, że zwykle umyka im tzw. meritum. Wydawało się, że będzie ono jeszcze długo "niezauważone",  ale czasami  zaskakujący wynik wyborczy czyli klęska "zasłużonych i pewnych"  oraz  pojawienie się i  poparcie dla postaci "przedziwnych"  działa  przynajmniej na niektórych polityków  mobilizująco i wreszcie zaczynają mówić o sprawach ważnych: dochodach, podatkach, pracy,  budżecie.

Rys. Marek Raczkowski, gazeta.pl

Trzeba było usłyszeć szefową MFW (sic!), mówiącą, że przy obecnych nierównościach "najlepszy z systemów" rozwala sam siebie, trzeba było łaskawie dostrzec  papieża i Obamę, żeby zauważyć, że kończy się monokultura węgla i energii "kopalnej" i to nie dlatego, że jest to działanie "antypolskie" ale po to, aby nie doprowadzić do katastrofy ekologicznej, a to światu realnie zagraża. Światu ale przecież nie nam "zielonej wyspie", którą można truć do woli, bo takie są "priorytety". Od dawna świat zastanawia się nad tym, jak z powrotem sprawić, żeby praca stała się "opłacalna", nie spekulacje/kumulacje finansowe, nie triki bankowe ale społecznie uzasadnione działanie na którym opiera się rozwój cywilizacyjny. Są zawody newralgiczne: w nauce, edukacji, kulturze, sądownictwie, zdrowiu i to od ich jakości  zależy w jakim świecie żyjemy. Wydawałoby się, że to wszystko są truizmy, że o tym wiemy, a jednak "system" poszedł w innym kierunku. Inwestując w "beton i szkło", niefrasobliwie i nieperspektywicznie zapominamy o ludziach,   a przecież bez ich pracy i talentów cała ta infrastruktura jest martwa i bezużyteczna.


Jeżeli minął już czas stabilnej pracy, to czemu dziwimy się, że minął też czas stabilnej, solidnej rodziny ? Jeżeli zaniedbujemy edukację, której struktura nauczania opiera się dalej na 19. wiecznych zasadach pamięciowo-autorytarnych, to dlaczego dziwimy się, że ludzie nie są kreatywni,  mają alergię na samodzielne myślenie i nadal wierzą w "cuda"?. Jeżeli zaniedbujemy kulturę i czytanie, to dlaczego dziwimy się, że mamy tylu  troglodytów i pieniaczy, entuzjastów ksenofobicznych tradycji? Jeżeli nie płacimy solidnie/opłacalnie za pracę, to dlaczego dziwimy się że jest aż tyle kredytów, świadczeń, ulg, zapomóg, deputatów, etc.? Jeżeli przyjmujemy zasadę, że "węgiel ponad wszystko" ,nawet ponad zdrowy rozsądek, to dlaczego dziwimy się że mamy paskudnie zanieczyszczone miasta i wsie? Jeżeli lekceważymy lub bezmyślnie tniemy podatki, to dlaczego dziwimy się, że mamy złej jakości służby publiczne?  Arystoteles pisał  w "Polityce" że: "Człowiek jest z natury stworzony do życia w państwie,  a każde państwo jest wspólnotą, a każda wspólnota powstaje dla osiągnięcia jakiegoś dobra. Wartość państwa zależy od nawyków jego obywateli." Kształtujmy nawyki. Dbajmy o dobro publiczne.

                                                                      
Rys. Marek Raczkowski, gazeta.pl







wtorek, 28 lipca 2015

Kolej na kulturę



Wakacje to czas podróży i zdarza nam się częściej niż zwykle bywać w różnych miejscach przesiadkowych: poczekalniach, dworcach, przystankach etc. Bywają  one zwykle pierwszym, a czasem również i ostatnim miejscem zetknięcia się z celem lub w drodze do celu naszych podróży. Bywają też czasami zaskakującą  ich wizytówką, czasami nawet przeżyciem  estetycznym  lub wręcz kulturowym szokiem.  Czymś takim właśnie  jest "Stacja Kultura" w Rumi.  Dawny zapyziały dworzec kolejowy, zamieniony w kapitalnie pomyślaną i zaaranżowaną  przestrzeń dla kultury, zrealizowaną przez pracownię Sikora Wnętrza,  nominowaną m.in. do  Nagrody Architektonicznej   "Polityki" i portalu "Bryła.pl".

"Stacja Kultury" w Rumi to wielofunkcyjne miejsce kultury, otwarte dla miejscowych i przyjezdnych, ponieważ część budynku dawnego dworca kolejowego dalej spełnia swoje funkcje komunikacyjne. Myślę, że w takim miejscu, podróżni przepuszczają kilka pociągów, bo nie chce im się wychodzić z tego niezwykłego miejsca. Magdallena M. na swoim blogu pisze: "Stacja Kultura" proponuje widowisko: wciąga widza w niezwykły spektakl jakim jest szeroko pojęta sztuka. Wnętrze uszyte na miarę XXI wieku. Idealnie skomponowane w przestrzeń ciągłej podróży, zmiany, 
 poszukiwania." Miejsce wyjątkowe tym bardziej, że zaniedbuje się u nas przestrzeń publiczną. Nawet w tych największych i najbogatszych miastach,  cenne, zabytkowe place i ulice zapychane są  samochodami, bankami i aptekami.




Kraków, kulturalna stolica, Miasto Literatury UNESCO zastanawia się już kilka lat co zrobić z zabytkowym budynkiem dawnego, "galicyjskiego" dworca kolejowego. Może nie ma się już  nad czym zastanawiać, tylko  kupić  bilety do "Stacji Kultura". Wyobraźcie sobie , że wychodzicie  z podziemi krakowskiego dworca kolejowego na słoneczny Plac Jana Nowaka Jeziorańskiego i zamiast tradycyjnie do Galerii Handlowej pędzicie prosto do "Stacji Kultura". Tutaj na ciekłokrystalicznych ekranach dostajecie pełną informację kulturalną  "urbi et orbi", alternatywne trasy zwiedzania miasta i regionu, ekspozycję prac artystycznych znanych i nieznanych artystów, ofertę wydawniczą, strefę komercyjną z kulturą i sztuką, również kulinarną. Możecie skorzystać z mediateki, kina. Posłuchać,  poczytać, zobaczyć, porozmawiać, odpocząć. A wszystko to, we wnętrzach nowoczesnych, przyjaznych i otwartych, a na dachu lub w patio może jeszcze ogród...

"Stacja kultura" powinna być ogólnopolskim projektem kulturalnym/cywilizacyjnym, rządowym priorytetem na miarę "orlików" kultury. Mamy świetny dworzec/wzorzec centralny Narodowy Instytut Audiowizualny, czas na lokalne "stacje kultury".    





wtorek, 23 czerwca 2015

Zmiana

Najpopularniejszym słowem dzisiaj jest zmiana.  Ewangelię zmiany głoszą wszyscy. Zmiany żądają humaniści i technokraci, starzy i młodzi, rolnicy i robotnicy, proletariusze i prekariusze, liberałowie i integryści. Nawet papież zaskoczył swoją nową encykliką  zmiany "ekologicznej". A zmiana przyszła i została opisana już dawno, rozsiadła się wygodnie i czeka, co będzie dalej z jej skutkami, które rozpełzły się swobodnie po świecie.

Znawcy mówią, że to naturalne skutki zmiany globalnej spowodowanej przez rewolucję technologiczną, na którą nie mamy wpływu i musimy się do nich   dostosować. Inni dodają, że to skutki chciwości, pychy nieograniczonej władzy i wzrostu skumulowanego kapitału, żerującego na swobodnym dostępie do coraz bardziej wyrafinowanej technologii i coraz  tańszej lub nawet zbędnej "sile roboczej". Do tego dochodzą problemy klimatyczne, demograficzne i migracyjne. To  nie brzmi dobrze i  od dawna straszy niepewnością, wykluczeniem, brakiem perspektyw. Najgorsze w tym wszystkim wydaje się odhumanizowanie analizy tych skutków i sprowadzenie ich do ekonometrycznych rozważań przyjmowanych  często jak aksjomat.

Podmiotem jest człowiek, zwierzę społeczne i stadne, które,  aby było twórcze/innowacyjne/kreatywne/prokreacyjne potrzebuje  w miarę stabilnych warunków egzystencji. A właśnie  teraz   świat osiągnął   z powrotem stopień nierówności porównywalny z tym sprzed Rewolucji Francuskiej (sic!). Thomas Piketty napisał nowy "Kapitał w XXI wieku" w którym wyjaśnia w jaki sposób zmieniał się poziom kapitału i nierówności w ciągu ostatnich trzech wieków . Książka Piketty'ego stała się światowym bestsellerem, nad którym dyskutują  nawet ludzie do tej pory nie mający do czynienia z naukami ekonomicznymi, przeczuwający tylko intuicyjnie, że ich problemy mają  swoje wytłumaczalne uzasadnienia i mniej lub bardziej przekonujące propozycje rozwiązania.

Czytając Piketty'ego wydaje się, że wszystko to już było, że w pewnym momencie dziejowym istniejące i omawiane wcześniej problemy, które wydawały się być rozwiązane, powracają jak zły sen.  Adam Smith, osiemnastowieczny klasyk ekonomii politycznej pisał w  "Bogactwie narodów"o powodach, dla których należy solidnie wynagradzać pracowników, unikać rządzenia przez dzielenie i zaletach myślenia perspektywicznego. Trochę później  "Kapitał" Marksa stał się zaczynem świadomości, który spowodował rewolucję proletariacką. A teraz? "Prekariusze wszystkich krajów, łączcie się!".





                                                                 
                                                 

Bibliografia:

Franciszek, papież,  Laudato si' / Pochwalony bądź
Watykan, 2015

Thomas Piketty, Kapitał w XXI wieku
Krytyka Polityczna, 2015

Thomas Piketty, Ekonomia nierówności
Krytyka Polityczna, 2015

Guy Standing, Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa
PWN, 2014

Tomas Sedlacek, Ekonomia dobra i zła
Studio EMKA, 2012

Kate Pickett, Richard Wilkinson, Duch równości
Czarna Owca, 2011

Adam Smith, Bogactwo narodów
Studio EMKA, 2012

wtorek, 19 maja 2015

Nieznośna lekkość nieistotności



„Nieistotność, przyjacielu, to sedno egzystencji . [...] Jest z nami wciąż i wszędzie... Ale nie chodzi tylko o to, by ją dojrzeć, należy ją kochać, nauczyć się ją kochać”.

Można podziwiać u Kundery błyskotliwe wyczucie czasu, które charakteryzuje zwykle jednym, celnym słowem. W jego najnowszej powieści tym słowem jest "nieistotność". Czwórka paryskich przyjaciół zgłębia zagadki egzystencji kontemplując np. seksualność kobiet zawartą w ich pępkach albo doszukując się specyficznego poczucia humoru w działaniach Stalina. Jak zwykle u Kundery żart miesza się z grozą, aksamitny, pozornie prosty styl opowiadania z refleksją nad istotą "poszukiwania straconego czasu", taki Proust w wersji light (112 s.). Kundera pociesza nas, że nieistotność jest podstawowym stanem naszej egzystencji a umiejętność/klasa  z jaką rozumiemy/akceptujemy ten fakt nadaje kształt/klasę  naszej osobowości i może być nawet całkiem atrakcyjnym celem życia.  Ale czy  żartobliwa nieistotność egzystencji znudzonych paryskich dandysów może być pocieszeniem dla rosnącej rzeszy ludzi zbędnych: proletariuszy, prekariuszy, uchodźców, rozbitków,  którzy znaleźli się w złym miejscu i czasie,  z prostackimi problemami przeżycia następnego dnia.  Dla nich kunderowski żart będzie tylko piękną ale szyderczą esencją nieosiągalnego stanu nieistotności doskonałej.



Milan Kundera, La fête de l’insignifiance /Święto nieistotności, przeł. Marek Bieńczyk,
W.A.B, Warszawa 2015



https://www.youtube.com/watch?v=_ugzvgorM-E







piątek, 3 kwietnia 2015

Ciało


Człowiek wyznaczony na Mesjasza, Syn Boga. Obdarzony zdolnością czynienia cudów, świadomy swojej odmienności a jednocześnie cielesny i zmysłowy. Wątpiący w celowość wyznaczonej mu krwawej misji zbawienia ludzkości. W "Ostatnim kuszeniu Chrystusa" Martina Scorsese jest scena w której Jezus i św Paweł mają zupełnie inne wizje tego,  co się wydarzyło a zwłaszcza tego, co to oznacza. W filmie Scorsese,  Jezus sam dla siebie jest tajemnicą a dla  św. Pawła pewnością, że narodziła się nowa wiara, i to on Paweł i jego przekaz  zmienią losy świata. Chrystus jest medium o boskiej sile oddziaływania,  opartej na tajemnicy życia.  Nie myślimy o sobie jako o przypadkowej kompilacji 50 aminokwasów,  bycie zredukowanym do biologii. Jesteśmy posiadaczami śmiertelnego ciała i zawartej w nim tajemnicy, nazywanej przez gnostyków duszą nieśmiertelną. Według Platona większość z nas jednak kurczowo trzyma się tego, co jest jedynie niedoskonałym cieniem, „odbiciem” idei w świecie zmysłów - ciała. Każdy  człowiek ma własną drogę do poznania prawdy, zanurzonej w świecie idei. Tą drogą podąża jego niezależna od ciała i nieśmiertelna dusza, która istniała zanim zamieszkała w niestałym i niedoskonałym ciele. Tylko dusza, mówi dalej Platon, może zajrzeć do świata idei. Dzięki odżywającym wspomnieniom, dusza odczuwa tęsknotę za swoim prawdziwym domem i pragnie do niego powrócić.  Dla niektórych, idea Zmartwychwstania istnieje w muzyce Bacha, obrazach Caravaggia., poezji Rilkego.  "Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, Zbawicielu moim". Amen.



                                                                           
Caravaggio, Złożenie do grobu, 1602-1604
Muzea Watykańskie









                                                                                 
El Greco, Zmartwychwstanie, 1596-1600
Prado, Madryt

                                                                               



                                                        




                                                                                      




środa, 4 marca 2015

Żart Leszka Millera




 Czasy są dla lewicy ciężkie, bo kraj nasz postrzegany jest jako zielona wyspa dobrobytu, stworzona przez politycznych, prawicowych konkurentów. Rozleniwione lemingi i hipstery tabunami siedzą w brasserie Charlotte, popijają Pina Coladę i wpinają świeże kwiatki do tęczy, symbolu radości, szczęścia i miłości. Bywają oczywiście, odrzuty niezadowolonych malkontentów, którzy nie wiedzą, "gdzie popełnili błąd..." albo bredzą coś o tym, że "ten system musi upaść...". Zarozumiali, przemądrzali, aroganccy lewacy spod znaku Krytyki Politycznej lub innej Kultury Liberalnej, wyznawcy Slavoja Žižka, Tomáša Sedláčka i Naomi Klein nie wiedzą, że w kraju naszym pięknym i czystym, zielonej wyspie dobrobytu, się nie czyta ani nie dyskutuje, "nasza chata z kraja". Pozostają więc owi lewacy w całkowitej izolacji społecznej, we własnym getcie problemów i idei, które nigdy nie zamienią się w głosy wyborcze i nie przysporzą im popularności. Wytrawni sojusznicy demokratycznej lewicy wiedzą, gdzie są "konfitury" społecznego poparcia. To całe spektrum gwiazd, celebrytów, lanserów, piłkarzy ręcznych i nożnych, aktorów serialowych,   gwiezdnych tancerzy, agentów wywiadu, a nawet uczonych religioznawców.

Leszek Miller jest mocnym facetem, Bondem polskiej lewicy, który szerokim masom jest znany z tego, że wie jak sprawę  zacząć a jeszcze bardziej jak ją skończyć. Postanowił więc, że jeżeli będzie musiał, jak niektórzy zazdrośnicy  wieszczą/antycypują zakończyć karierę polityczną, to jako odkrywca, opiekun, tutor, mentor, zaczyn, nowej, młodej, atrakcyjnej lewicy.

Jak pewnie politykom wszystkich opcji wiadomo, na naszej zielonej wyspie dobrobytu, nie ma problemów, którymi należałoby się poważnie zająć i zanudzać nimi bezmyślny i przeżarty dobrobytem elektorat. Wódz sojuszników demokratycznej lewicy postanowił  więc sprytnie, że kandydatką na prestiżowy żyrandol,  czyli stanowisko prezydenta/prezydenty  naszej zielonej wyspy , będzie żeńska egzemplifikacja nowej, atrakcyjnej lewicy, na dodatek z  bonusem w postaci doktoratu z historii i majątku kościoła katolickiego. Oprócz urody i wdzięku nowej lewicy,  strategicznie wyeksponowano  (last but not least) tajemniczo inspirujące milczenie kandydatki, chociaż,  jak sama podkreśla "zawsze trzeba rozmawiać, nawet z Putinem". Bez zbędnego zawracania głowy bezmyślnemu i znudzonemu elektoratowi, w następnym etapie kampanii prezydenckiej przewiduje się udział kandydatki lewicy z wybranym partnerem, w nowym  programie "Yes,  We Can". Plotkarskie media  społecznościowe  przewidują/antycypują, że Leszka Millera może zastąpić powracający po recyklingu z Madrytu,  Adam Hofman.






czwartek, 12 lutego 2015

Boznańska



Był taki czas, że do krakowskiego Muzeum Narodowego wpadało się  ad hoc, aby przebiec pędem albo ślizgiem w za dużych  filcowych kapciach,  i  zatrzymać się tylko przed wybranymi, ulubionymi obrazami, żeby sprawdzić czy są na swoich miejscach, tak samo piękne jak za poprzednim razem. Obrazy  Boznańskiej należały do tych wybranych, zwłaszcza urok srebrzysto-szaro-rudo-zwiewnej "Dziewczynki z chryzantemami" przyciągał jak magnes. I działa tak nadal,  ponieważ  wystawę  Olgi Boznańskiej w Muzeum Narodowym w Krakowie,  przez trzy miesiące, wg muzealnych statystyk obejrzało w sumie około 60 tys. widzów.


Olga Boznańska, Widok z okna pracowni, ok. 1900
Muzeum Narodowe w Krakowie
Boznańska była córką polskiego inżyniera i francuskiej nauczycielki rysunku. Wspominała, że "uważność" i precyzję odziedziczyła po ojcu a talent  i niezależność po matce. Kraków, miasto w którym się urodziła (1865r.) nie był dla niej zbyt przyjazny a ona sama uważała go za prowincjonalny grajdoł. Z pamiętników malarki wynika, że czuła się w nim niedoceniana i lekceważona, jako kobieta nie mogła też uczyć się w krakowskiej ASP. Jak wielu polskich malarzy z tamtego okresu  uczyła się, malowała i wystawiała głównie zagranicą:  w Monachium, Berlinie Wiedniu, Londynie. Po sukcesach na zagranicznych wystawach  zaproponowano Boznańskiej objęcie katedry malarstwa na wydziale kobiet w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie, którą jednak odrzuciła i wyjechała do Paryża.  Została członkiem Société Nationale des Beaux Arts. Na międzynarodowych wystawach reprezentowała szkołę francuską i wystawiała z takimi artystami jak Cloude Monet, August Renoire, Maurice Denis. Rzadko przyjeżdżała do Polski, chociaż z wiekiem jej głównym źródłem utrzymania był czynsz z krakowskiej kamienicy, odziedziczonej po rodzicach. Zmarła w Paryżu (1940r.), pochowano ją na sławnym cmentarzu Les Champeaux w Montmorency nazywanym Panteonem Polskiej Emigracj.




Olga Boznańska,Portret panny Dygat, 1903
Paris, Musée d’Orsay
Na  wystawie w Muzeum Narodowym w Krakowie prezentowane były najlepsze prace Olgi Boznańskiej, które przyniosły jej światową sławę, jak i te, które nigdy dotąd nie były w Polsce pokazywane. Obrazy pochodziły m.in. z  Musée d’Orsay w Paryżu, czy Ca’ Pesaro w Wenecji. Okazuje się , że sporo "Boznańskich" jest rozproszonych w różnych polskich muzeach, np w Kielcach, Szczecinie czy  Zielonej Górze. Wystawa była też wyjątkową okazja do obejrzenia różnych prac artystki z kolekcji prywatnych, min. pokazano sławną "Zadumaną dziewczynkę", sprzedaną w 2008 r. na aukcji w Warszawie za 1 mln 150 tys. złotych. Kuratorki ekspozycji zestawiły Boznańską z pracami twórców, którzy inspirowali malarkę: Diego Velázquezem, Édouardem Manetem, Henri Fantin-Latourem , James'em Whistlerem oraz z artystkami dla których to ona była inspiracją: Melą Muter, Anną Bilińską, Mary Cassatt.


Najwięcej na wystawie Boznańskiej  było oczywiście portretów: pań, panien, panów, paniczów, dzieci oraz przenikliwych autoportretów, które stanowiły swoistą cezurę czasową do każdej części ekspozycji. Wyjątkową okazją było zobaczenie pejzaży: Boznańska nie lubiła plenerów, dlatego rzadko je malowała i  uważała zwykle za nieudane, ale dzisiaj, po różnych dziejowych "deformacjach" w sztuce mogą uchodzić nawet za "klasycznie cezannowskie". Dla mnie największym odkryciem były jednak  martwe natury: bukiety gladioli, floksji, nasturcji, róż, maków, anemonów. W nierzeczywistych wazonach, o zatartych konturach, lekko zwiędłe, za mgłą.




Olga Boznańska, Wazon róż
Własność prywatna

Wystawa pokazana w Muzeum Narodowym w Krakowie (od 26 lutego do 2 maja b.r. w MN w Warszawie) przypomniała/odkryła niezwykły  urok a zarazem  nowoczesność malarstwa Boznańskiej. Patrząc na  jej obrazy  miało się czasami skojarzenia  z  dużo późniejszymi przecież pracami Nacht-Samborskiego, Czapskiego, Bonnarda, Matisse'a. Pewnie po sukcesach wystawy Boznańskiej,  a  wcześniej obu Gierymskich,  ich też być może wkrótce zobaczymy.


  
                                                          Wernisaż wystawy "Olga Boznańska"
                                                                  Muzeum Narodowe w Krakowie, 24 października 2014  



                               



piątek, 23 stycznia 2015

Je suis Charlie


Po tragicznych wydarzeniach w Paryżu pojawiły się w mediach opinie, że tygodnik satyryczny Charlie Hebdo swoimi rysunkami sam naraził się  muzułmanom, którzy już wcześniej  "dawali wyraz" swojemu oburzeniu podpalając siedzibę redakcji.  Redaktorzy zignorowali jednak oznaki zagrożenia i kontynuując dotychczasową linię pisma  wystawili się na niebezpieczeństwo, które się dokonało w postaci mordu dwunastu osób .

Czytając lub słuchając takich opinii zastanawiam się co się zmieniło w nas, którzy jako naród słynęliśmy z wolnościowych tradycji i zasad "świętości życia ludzkiego". Czy wolność rozumiemy tylko w kategoriach niepodległościowych, politycznych? Czyżby wolność słowa rozumiana jako prawo do wyrażania własnych opinii nie była dla nas ważna? Czy przykazanie "nie zabijaj" ma dla nas jakieś alternatywy, jakieś "ale" i jeżeli już  to dotyczy tylko życia poczętego? Czy pod wpływem zagrożenia jesteśmy gotowi zrezygnować z własnych zasad i z tego w co wierzymy? Gdzie są granice naszej tolerancji? Dzisiaj jedna ze stron używa kwantyfikatorów ostatecznych, bezwzględnych,  druga ma poczucie winy i wątpliwości wyrażane nawet w semantyce: fundamentalista czy bandyta, zamach czy zbrodnia?

Półtora miliona ludzi w Paryżu pomimo możliwych zagrożeń wzięło udział w "Marszu Wolności", który był hołdem dla ofiar ale też symbolicznym gestem poparcia dla idei wolności: słowa, twórczości, poglądów, nawet poczucia humoru. Pojawiły się głosy, że zorganizowanie takiego marszu wiązało się ze zbyt dużym ryzykiem ponownego ataku, że tłum mógł być łatwym celem dla terrorystów, że udział w marszu niektórych polityków był przejawem hipokryzji, bo we własnych krajach idee wolności są im obce, obojętne albo niepożądane, że marsz jest tylko pustym gestem,bo problemy "zderzenia cywilizacji" będą dalej narastać.

Wszystkie te opinie były/są racjonalne, jednak symboliczna wymowa tego marszu miała tak potężny ładunek emocjonalny,  że "Je suis Charlie" jest już hasłem określającym wspólnotę/przynależność do idei wolnego świata. A idee, hasła i symbole żyją długo i mają wielką moc, nie tylko dla Francuzów.